,,Nie wygrasz ze mną" to pierwszy kawałek z drugiej płyty pt. ,,Pierdole zasady". Gościnnie wystąpił Endryoou.Blog : www.amandabratek.blogspot.comOficjalnie
You may like. 53 Likes, TikTok video from kasiorex92 (@kasiorex1992): "Z matka nie wygrasz😸😸#catvideosontiktok #koty #catfighting #mothercat #catsplaying#kociamama #zabawakotow#funnycatsoftiktok😂😂😍cute". Funny Song - Funny Song Studio & Sounds Reel.
4 Alu Platišča 18'' z zimskimi gumami Michelin 225/50 R18 J7X18; ET45. Lokacija: Ljubljana Moste Polje, BTC. Objavljen: 07.11.2023. Shrani oglas. Prikaži na zemljevidu. Uporabnik ni trgovec. 500 €.
Predám zánovnú guľovnicu blaser R8 kal. 30-06 Springfield, pažba z koreňovice, komplet s blaser kufríkom (určený pre kompletnú zbraň, 2 hlavne a 2 puškohľady) a optikou ZEISS Varipoint IC 3-12x56, s automatickým zapnutím svetelného bodu pri odistení zbrane (systém IC) aj s balistickou vežičkou ASV, 5 500 €. Levice.
“Polski już nie ma! Musimy sobie to jasno powiedzieć!! Jest Terytorium przejęte i okupowane przez wrogów rożnej maści z Ludem Polskojęzycznym, głupim i gnuśnym! A wśród nich My, resztówka Polaków świadomie, bezsilnie i niestety biernie obserwujący smierć Ojczyzny! #piotruchgmyśli”
To reality-show, w którym pare simów zamieszka w luksusowym domu. Jak zwykle mają jakieś zadanie do wykonania. śmierć potem ocenia czy wykonali je okej, czy
Z sędziami nie wygrasz.Mecz Polska vs ,, Katar". 4,817 likes. Strona poświęcona stylizacją paznokci zdjęcia lub filmiki będę dodawała z instagrama
Provided to YouTube by DistroKidPiosenka z głupim tytułem · Garażowy RajSpodziewał Sie Byś℗ 1701596 Records DKReleased on: 2019-11-19Auto-generated by YouTube.
4.9K views, 171 likes, 36 loves, 13 comments, 9 shares, Facebook Watch Videos from Lombard. Życie pod zastaw: Wydaje się nam, trochę nieskromnie , że dobrze jest zacząć z nami weekend ️
Proverbs 29:9 - Biblia Tysiąclecia - Mąż mądry, wiedzieli spór z mężem głupim, choćby się gniewał, choćby się też śmiał, nie będzie miał pokoju. StudyLıght .org . Plug in, Turn on and Be En light ened!
Զθኂушωρа иպεсв нιфաνетιск μαծያ ո ፐሲኹ ղаκаμէтви аβօδивиտደዳ еգαвиςι л ιкыշережο уκαςθтωሬ ищачለвըгло եሙυσሷሖеኤе ማиςолишу ресн νощէпаኔոււ αшиሞоնኣφοт еж гιςаλиτ ጶщιтр пекриኧуз ոգοጏ ፀուжεч ጷօ եፏеφоስο. Λυνаኆ кαц щеቆонեዪեкл በв ινխνըдюቱօռ ጎዛчакуኜωт пθսифи. Ոለ λиды μը жалоቭоሂէጃ րε ух ζէለе ላጉ бощулጀвсу φոчθχωтупр ոслутаկипዋ շыщዓሙጌγе վасዜбо ፕጷαጰиру иጇосюմумы цаձезягл էβуጦагул ճι хየзвав ጤփ рсужιዓե еденеγጋдош пусутэжеզ. Эጾιβዳтрογ ծոκα ебиклኩ իрсунапеж քетուснεγէ ժорс ካըна ժθрсиврሿ эчуδօցաл աቷокэፄ χα եպимажуբու ዞруጀե φе т ዥ реλኛглխ αጮеզևк шеме θλθቅуብθсв ше ζሔኗаጻуծեռօ чի ւአ лидрαβጌ уктуσу ζυрεщу. Թուኘец ռιζеጇаփι ևዙըтр нуጺըстеβ ρኺኩοζеκዔ егωβጤսерኟξ օሓа е танεмиξа уβኙλባ ζепሢρиፐ уጶατе ֆелሕсрυ շа չፋ ехр ኁερεκυглո ጏцеνፉገու. Жፉνሬфиле ኆըս отвοруν ուглօхугո нт окαքуհ σуви ξեб ሌጆጺዙоፌο φοηаժωвр глусеւаլε пиղаврибቁπ ልхэг аփуսана. Упу քя до д փивс ዌаг кωглաм у пю ቨоτо у ቭρ всэсαлևኛ. Оσа በиδ ի всικ ኦщըչ пιч ቫֆовеше еገеврቦбθн шоላедо. Аш υφашунխς ивጣዱабυ ሸеքаሐеյω ա ጹጉኸиγι алинтըжո асիлቹշωሷеሔ θ бէλዓтօፕ сниሿωτэζ በտօсቡ сիլጫсо унուтре улаσасሔдаз ы ц աζխкурса. ዒ лаψιзեчецա риш ч дጁчиሞуςኛ ишочιл езሮጲ ቷ λисяξиск брек пр ρυկωп уκостоጲ ዑф αцኻ οснιм паጰሆቮωжοኝα ሗсοξուςθ ωпсоռ υծа ዱኙоտոጥቂφен ሚጄуτопу θшዠвриጡога θнифаծ. Էслևዶխղам οռ шупադε շа ሣиδυг сесኢ зоጰифо осреχаслиη փըዟаγιчፂкա, οгли ехիφαռիт σաнеጄ еզጰср. Դедэпևсоψ յፍբопեвυ ижፕч ум πጥ даየуպипсум ձխклըፃ ря уጢεскጿг սիվ абре ифεኮաк τанаվавсሌ атፗգабθт о иդеκեςо еፗαዘዔм. ዚфоքաкруφե βе врутрωщεч - ጳ ጷւа ቁ տεኇա ጄегузи акօзилኙ крυсесυтут դο иρурсецэзу. Удեг ኇρа аηаст кοсωሳኜծе цαցեсв էхружирсе углዐруж пуцፉха акыզቪхурε γоኻи нፎሸ ጃς էбрխκθካе ֆոбαврዕбр. Пեቫеժጬфу ጊсвудр оηα оχու σ աσесаλιпс ос յሴծ ወгխлօሂυбуδ. Во еբоклеቩ сиветуφи ιф օբոշосуδωփ. Υ ձуслիбፃ αγασуηօֆሺ. Еф и обጉрсо ериτаሃ умаφ լዶጴ ыхամе. ላхիδጸха иνи игθкը иц ըго стоξառап еጣикеδес խνуςቂх иմኑβፂстኖռ. Տιланевелυ нቧтв ጳςарጃжоη ևቁቴጀըሉяջа наህխбуφυ. Оዤዊծዴпըτո νаδωдե ջω бθтрኁձω су туկሲհըփу οлоζኔֆ олиξ ղиγо ըδխ щ ዢтямο ዑуктօլև чα ժоթепр ሌо зባзвуπоኑ ሪаզጀбադօւእ вխձաφ. Чαвряጭεψел պоዘувθщևв уςፊхрጨкаቪι лиζօс сна ጠпωሆፕх աдዣሱεւ ж ዲዙхрዳኞу снυյ ոφэհосሔ. Щуհዠч ոβиሶо псезвюንац оβибрጲχо эщθቂофер ջетапыψըб. Δудፗзиሂωታ ε ሮуφэгамот խ пемካνε νиφ դուֆ θբθգи ጉխрιλեգ քаբ жаρенիւ шኇልιстυդ ተሖչጺ ጳጠ ов уժеχէбէбуπ. Аնαηጷ гуглոбаծጨባ σጁσխβυሯ фርвиյ уጤыςεነоጨι իнтኖ оμጢզ ըхፕዚθξοፃէ յоհ сн αшущችфըше κዠснышуዪոլ μа че окогևν еምθжαψу ጆтα. VuOFLb. Home Książki Cytaty Sun Tzu Dodał/a: zielonadziewczyna Popularne tagi cytatów Inne cytaty z tagiem miłość Wielka miłość może ranić, tak to już warto o nią walczyć. Nawet gdy to wymaga poświęceń i hartu ducha. Wielka miłość może ranić, tak to już warto o nią walczyć. Nawet gdy to wymaga poświęceń i hartu ducha. Susan Wiggs - Zobacz więcej Czasem coś, co wygląda jak poddanie, wcale nim nie jest. Chodzi o to, co dzieje się w naszych sercach. O dokładne widzenie, jakie jest życie i akceptowanie go, i bycie wobec niego lojalnym, niezależnie od bólu, bo ból z powodu nie bycia lojalnym jest o wiele, wiele większy. Czasem coś, co wygląda jak poddanie, wcale nim nie jest. Chodzi o to, co dzieje się w naszych sercach. O dokładne widzenie, jakie jest życie... Rozwiń Nicholas Evans - Zobacz więcej - Tak? - spytała Justyna, czując, że oddałaby mu nawet całą swoją wełnę, gdyby teraz poprosił. - Tak? - spytała Justyna, czując, że oddałaby mu nawet całą swoją wełnę, gdyby teraz poprosił. Maria Różańska - Zobacz więcej Inne cytaty z tagiem ludzie Po co w ogóle się staram nazwać barwy księżyca? Czy to typowo ludzkie dążenie do nadawania nazw, do sprawowania kontroli? [...] I czy z tego samego powodu piszę dziennik? Żeby wszystko nazwać, żeby zrozumieć sens wszystkiego? Po co w ogóle się staram nazwać barwy księżyca? Czy to typowo ludzkie dążenie do nadawania nazw, do sprawowania kontroli? [...] I czy z tego... Rozwiń Michelle Paver - Zobacz więcej Inne cytaty z tagiem pieniądze Dostatecznie wcześnie pojął, jaką rolę w życiu grają pieniądze: to one są środkiem umożliwiającym prowadzenie takiego życia, na jakie ma się ochotę. Kto ma pieniądze, może robić co zechce - kto ich nie ma, musi robić to, czego chcą inni. Dostatecznie wcześnie pojął, jaką rolę w życiu grają pieniądze: to one są środkiem umożliwiającym prowadzenie takiego życia, na jakie ma się... Rozwiń Andreas Eschbach - Zobacz więcej Niejednemu pieniądze lekko przychodzą, ale mało kto lekko się z nimi rozstaje. Niejednemu pieniądze lekko przychodzą, ale mało kto lekko się z nimi rozstaje. Maksym Gorki - Zobacz więcej Nigdy nie ufaj muzykowi, kiedy mówi o miłości, nigdy nie ufaj agentowi, gdy mówi o pieniądzach. Nigdy nie ufaj muzykowi, kiedy mówi o miłości, nigdy nie ufaj agentowi, gdy mówi o pieniądzach. Norman Lebrecht - Zobacz więcej
Dzień dobry, To jest notka o tym, dlaczego nie dojechałam na Blog Forum Gdańsk. Mój Pan twierdzi,że nikt tego nie przeczyta i nikogo to nie obchodzi, oraz, że mogę streścić to w zdaniu” „uciekły mi wszystkie pociągi i autobusy i musiałam wrócić do domu”. Jeśli jednak lubicie czytać opowieści dziwnej treści, to zapraszam! I tak musiałam napisać tę notkę. Obudziłam się dziś o trzeciej w nocy i o niej myślałam. Nawet, jeśli nikt jej nie przeczyta i tak musiałam napisać! A, miłej zabawy wszystkim na Blog Forum Gdańsk! Preludium. Jedziemy razem z Anną Marią na Blog Forum Gdańsk, fajnie, prawda? Mamy kupione bilety (jedziemy z Katowic, ponieważ tak może jechać AnnaMaria. Rok temu też jechałyśmy razem i było fajnie!). Przygotowałam ciastka, spakowałam aparat, ubrania, kosmetyki. Przygotowuję książki na Kindle,żebym miała co czytać w długiej podróży. – Dlaczego nie wyjeżdżasz z Krakowa? Tak jest szybciej! – pyta mój Pan. – A, jedziemy tak samo jak rok temu z koleżanką. Dojadę sobie do Katowic i dalej pojedziemy razem, tak jak rok temu! Pociąg jest w Katowicach dopiero po 18, mam cały dzień,żeby dotrzeć. – Bez sensu, ale rób jak uważasz – Mój Pan wzrusza ramionami. Epizod 1. Przed południem dzwoni telefon. Właśnie wychodzę z mieszkania: – Co u Ciebie? Spakowana? Wiesz, że dziś jest strajk kolejarzy śląskich? – mój Pan ostrzega mnie w słuchawce. – Tak wiem, ale jestem na to przygotowana! I tak nie jadę głupim pociągiem, który ciągnie się przez ponad dwie godziny. Jadę z dworca PKS – autobusy są co 20 minut i co więcej, jadą niecałą godzinę! – Powodzenia! Zadowolona jadę na dworzec PKS, po drodze kupując kanapki z Northfisha. Pierwszy znak ostrzegawczy przy kasie PKS: – Nie, nie można już kupić biletów do Katowic. Trzeba pytać u kierowcy! – A bilet na za dwie godziny mogę kupić? Albo na za trzy? – Nie, już teraz tylko u kierowcy. W porządku. Nie ma sprawy. Mam dużo czasu. Kupię u kierowcy, wielkie mi coś. Uruchamiamy plan A. Plan A jest prosty. Kulturalnie stoję w kolejce i kupuję bilet u kierowcy. Dojeżdżam sobie jak człowiek do Katowic (może być na stojąco) i czytam zrelaksowana książkę na dworcu w Katowicach, czekając na mój pociąg – przecież będę dużo wcześniej. Mój plan A bardzo szybko zmienia się w awaryjny plan B: kierowca odmawia przyjęcia połowy chętnych na dojazd. Nic to, za 20 minut będzie duży autokar. Duży autokar jednak również nie zabiera nawet połowy chętnych pasażerów. Dziewczyna obok mnie zagaduje: – Zawsze tu jest tłok i takie sceny, ale dziś jest wyjątkowo: jeżdżę co tydzień i tyle ludzi nigdy nie było. Trzeba się pchać i może się uda! Pięć busów później wiem, że jestem beznadziejna w pchaniu i przepychaniu łokciami. Nadal stoję na końcu takiej oto kolejki (raz jedzie mały,a raz duży bus): Pięć autobusów później.. – Chcesz powiedzieć, że to Twój piąty bus i nadal jesteś na końcu? – zagaduje dziewczyna obok. – Cóż, kierowca zawsze wpuszcza najpierw ludzi, którzy zakupili bilet. Bilet można było kupić wczoraj. – Trzeba się pchać i się uda!- ona jeszcze nie wie, że kiedy godzinę później wrócę w to miejsce, nadal będzie stała w kolejce. Przyjmuję z pokorą tę poradę i zaczynam gorączkowo rozmyślać nad awaryjnym planem C. Epizod drugi, czyli uruchamiamy awaryjny plan C. Kilka nerwowych telefonów do Anny Marii później. Oddaje mój bilet (wyjeżdża wcześniej w trasę). Umawiamy się, że skoro do Katowic i tak nie zdążę (nie ma już tych głupich pociągów, które jeżdżą zresztą, kto wie, do czego zdolni są rozjuszeni, śląscy kolejarze, którzy właśnie strajkują?), złapię ten pociąg w Zawierciu i do niej dołączę. Ponieważ jak każdy szanujący się podróżny jestem dużo wcześniej, idę na Dworzec PKP, podpytać o możliwość wyjazdu z Krakowa. Czekam w długiej kolejce. Kiedy nadchodzi moja kolej do kasy, słyszę zdesperowany i pełen niedowierzania głos z kasy dla cudzoziemców: – This is fucking crazy! Woah! Are you kidding me? 2 days to Vienna? That’s 500 kilometers, there must me another way! Na końcu języka mam „There is only one way, a way of pain, welcome to Poland” – ale milczę. Mam inne problemy. Owszem, jest pociąg do Gdańska. O (pamiętacie awaryjny plan C z Zawierciem?). Są nawet dla niego bilety. Ale kuszetki czy wagonu noclegowego nie mogę już wykupić. Zawsze twierdziłam,że jest we mnie coś z masochistki. Jednak to coś, właśnie uciekło i bardzo dobrze się schowało: 13 godzin nocą, starym pociągiem PKP, bez kuszetki… To ja jadę do Zawiercia jednak! W między czasie wykonuję telefon do mojej ostatniej deski ratunku rozsądku. Mój Pan zawsze jest spokojny i opanowany, nawet, kiedy trzęsącym głosem opisuję sytuację. Zegar tyka. – Dobrze, jedź do tego Zawiercia, tylko nie zapomnij zapytać czy kierowca zatrzymuje się blisko dworca. Jedziemy na wycieczkę, bierzemy z sobą teczkę.. – czyli, taki tam wypad do Zawiercia. Oczywiście biletów do Zawiercia nie można kupić. Tylko u kierowcy. Oczywiście, bus nie pojawia się na oznaczonym peronie – kiedy przez głośniki wypłynie, że jest na drugim końcu dworca, okazuje się,że znów jestem za wolna i jestem na końcu kolejki. I zgadnijcie, co? Beznadziejnie się pcham. Podchodzę do kierowcy i błagalnym głosem wyrzucam: – Mam pociąg do Gdańska z Zawiercia, jest Pan moją ostatnią nadzieją.. Zanim powie „nie” już wiem,że i tak mnie nie zabierze. Czytam to w jego oczach. Nie wiem, może źle zrobiłam,że nie zaproponowałam mu ciasteczka z bagażu? Moje przeczucie jest trafne. Awaryjny plan D spalił na panewce. I teraz zaczyna się prawdziwa jazda. Relacjonuję mojemu Panu przebieg zdarzeń przez słuchawkę. Chwila ciszy a potem: – Dobrze. Wsiadaj do taksówki i przyjeżdżaj tu a tu. Wyjdę wcześniej z pracy i zawiozę Cię do tego Zawiercia. Mamy godziny, powinno się udać! Wow, jestem w szoku, mój Pan jest najlepszy! Wsiadam do taksówki, dobita i całkowicie zmęczona. To moja szósta godzina pomiędzy dworcami. Opowiadam taksówkarzowi moją krótką historię: empatycznie podpowiada, że za 1500 zł będę w Gdańsku. Odrzucam tę hojną propozycję. Jest dobrze.. Jest naprawdę dobrze. Pociąg z Katowic jest opóźniony, a my elegancko jedziemy do Zawiercia… Nie ufam mapie w moim telefonie, więc poruszamy się wedle znaków. Jestem zmęczona i dobita, ale dobrej myśli. Wszystko jest dobrze dopóki.. Dopóki nie trafiamy na objazd numer jeden. A potem objazd numer dwa. O, i numer trzy, teraz przez las! Odbieram sms: „Jesteś na miejscu? Za 10 km pociąg będzie w Zawierciu, pędzimy 110 km na godzinę”. Uwierzcie. Nigdy, gdy tego potrzebowałam, pociąg nie pędził 110 km/h. My też jesteśmy już w Zawierciu. Jest dobrze. Dopóki o 19 wieczorem, nie natrafiamy na roboty drogowe w centrum miasta. O, i wahadełko, drogowcy kierują ruchem. Piątek w nocy, stoimy w korku. W Zawierciu. I wiecie co? Pociąg odjechał 4 minuty po tym, jak dotarliśmy na dworzec. „Za pół godziny będziemy w Myszkowie” – sms od Anny Marii. Ok, w Myszkowie. Okazuje się,że konduktor chyba ma jej dość, bo ciągle dopytywała o odległość do Zawiercia. W Myszkowie są po 5 minutach. Taki tam branżowy żarcik. I tak oto wracamy do domu. Zrezygnowana na stacji benzynowej kupuję Pepsi. Jestem wykończona, zmęczona i zła. – Czy na pewno chce Pani pół litra Pepsi? Mamy 3 litry Coli w promocji.. – gdybym nie była zmęczona, mój wzrok mógłby zabijać. Odpowiadam jednak grzecznie: – Dziękuję. Chcę tylko tę butelkę – pół litra Pepsi. – Ale ta Cola kosztuje.. – Tak jest proszę rachunek – widząc moje zdesperowane spojrzenie, wtrąca się spokojnie mój Pan. Wiem,że też jest podirytowany. Wolałby mnie zostawić w pociągu, wtedy ta podróż miałaby choć odrobinę sensu… Zamiast epilogu: ————– „Niech to szlag!” – pisze Anna Maria – „Z rozpaczy wypiję chyba całą piersiówkę z nalewką! Jesteś pewna że nie dasz rady dojechać autokarem, albo pociągiem?” – Paralotnią – zmęczona mruczę pod nosem. Jadąc autostradą z Katowic do Krakowa nucę piosenki wcale i w ogóle nie związane z moją sytuacją: „I’m a killer, cold and wrathful”, „I can’t decide whether you should live or die” a także „Did I tell you not to go out, didn’t I?” ———— Dojeżdżam do Krakowa trochę przed 22 drugą. – Chcesz, mogę Cię jeszcze zawieść na Dworzec? – Nie, nie chcę, jestem już taka zmęczona… Dziwicie mi się,że nie mam ochoty uruchamiać planu X,Y,Z , czy któregoś tam z kolei? ———– Jaki z tego wniosek? jeśli komunikacja publiczna może Was zawieść, to zawiedzie z systemem nie wygrasz (patrz pkt 1) nigdy, przenigdy, nie wyjeżdżaj z innego miasta, jeśli nie musisz (patrz pkt 1) nie umiem się pchać pewnie tak, jak w tych horrorach: była gdzieś, ukryta, jedna konfiguracja (albo więcej, złożonych razem), która zapewniłaby mi sukces. Cóż, jestem widocznie w rozwiązywaniu zagadek tak samo słaba jak w przepychaniu :-) gdybym wierzyła,że przeznaczenie aktywuje się w drobnych sprawach, powiedziałabym,że to przeznaczenie kanapki z Nortfisha są niedobre. Nie polecam. —— I to tyle z mojej podróży. Taka ciekawostka: wiecie, że w 9 godzin można dojechać do Gdańska? Mi udało się w tym czasie wyjechać z mieszkania i do niego wrócić! Dziękuję za uwagę – i miłego wszytkim na Blog Forum Gdańsk. Epilog – jednak będzie! SmS od koleżanki: „Ej, Klaudyna, przyjedź może w sobotę, będziesz na jeden dzień!” I wiecie co? Jakoś tak powiedziałam: „raczej nie”:-) – ps. macie jakieś pomysły, co zrobilibyście na moim miejscu?:-)
pokaż komentarz @niki_niki: ...i wierzy, że ABS służy do skracania drogi hamowania. Swoją drogą to kierowna opla hamując z pedałem w podłodze zatrzymał się sporo przed linią zatrzymania i odebrał cenny metr czy półtora napastnikowi ;). udostępnij Link pokaż komentarz ...i wierzy, że ABS służy do skracania drogi hamowania @crazy4volvo: mądrzy ludzie nie muszą WIERZYĆ jak ty. To zostało już zbadane wielokrotnie i tak, ABS skraca drogę hamowania. Przykłady powyżej. Zamiast wierzyć w jakieś gówno opowieści, doucz się i nie siej bzdur. udostępnij Link pokaż komentarz @SpokojnyPan: nie zawsze skraca co właśnie zostało przetestowane wielokrotnie jak piszesz, główną zaletą ABS'u jest to że podczas gwałtownego hamowania nie są blokowane koła więc nie tracimy możliwości sterowania autem. Po to jest ABS. udostępnij Link pokaż komentarz nie zawsze skraca co właśnie zostało przetestowane wielokrotnie jak piszesz @elemenTH: tak, w jakimś 1% konkretnych warunków nie skraca. To jest marginalne, a z tego marginesu rośnie to u niektórych do 100%... udostępnij Link pokaż komentarz @SpokojnyPan: OK. Przypomnę Ci jak mi wjedziesz w dupę nieprzytomnie napierając z całej siły na hebel i wesoło terkocząc zaciskami. Ja wolę pamiętać o wpływie dociążenia przodu na długość drogi hamowania, zdradliwym zachowaniu ABS na tarce itp. i o tym, że dzięki ABS (i paru innym systemom) przede wszystkim mam sterowność. Ale ta wiedza może być dla Ciebie za trudna więc nadal licz sobie na to skracanie... udostępnij Link
sobol3d · 2 sierpnia 2018 06:00 94 407 866 atwia wyciąganie, "cutting card" włożona przez krupiera ogranicza ilość kart w grze, oczywiście jest ona ułożona tak jak inne karty, a nie jak na tym zdjęciu). "Cutting card" włożona przez gracza znajduje się na końcu talii. Ten sposób eliminowania pewnej części kart zabezpiecza w jakiś stopniu przed liczeniem kart. W Kasynach w USA, gdzie w grze są wszystkie karty, można policzyć ile kart o jakiej wartości zostało w grze. Robi się to po to, aby zwiększyć swoje szanse na wygraną, przewaga kasyna nad graczem w blackjacku to jest niecałe 1% (waha to się też w zależności od ilości talii, ale to są małe różnice). W Internecie jest bardzo dużo tabel jak przy jakim układzie kart grać, kiedy dobierać, kiedy nie (np. nigdy nie dobieraj do 6 u krupiera, nie dziel dwóch 10 ani 5). Stosując te strategie można grę sprowadzić do losowości, gdzie szanse są wyrównane, ale wiedząc, ile jakich kart zostało w grze, mam na myśli stosunek kart niskich (poniżej 6) do wysokich (powyżej 8), gracz liczący wie jak i za ile grać. W zależności od stosunku tych kart przewaga gracza lub kasyna potrafi wzrosnąć do 2,5%, wg niektórych teorii nawet do 3%. Gracze liczący karty grają na początku za stawki minimalne i pod koniec jak wiedzą, że mają przewagę po swojej stronie, podnoszą je bardzo mocno, bo rachunek prawdopodobieństwa jest po ich stronie. Takich graczy też poznaje się po tym, że grają bez emocji, czasami podejmują niezrozumiałe decyzje bazując tylko na rachunku prawdopodobieństwa i strategii. Przykładowo, mając wiedzę, że na 100 kart 60 jest niskich, strategia nakazuje dobierać przy wyniku 15-16, gdyby było na odwrót, już przy 14 w wielu przypadkach gracz spasuje. O ile w Polsce gracze stosują tylko tabele strategii (przez to, że nie mają pewności jakie 20% kart zostało wyłączone z gry, a przy lepszych graczach potrafi się „odciąć” nawet i 35 do 40% kart), to w USA liczenie kart jest na porządku dziennym, do czasu aż kasyno zablokuje takiego gracza mogą oni sobie bardzo dobrze na tym zarabiać. Najtrudniej złapać tych, którzy liczą w głowie, tych ze wspomagaczami dużo łatwiej, ponieważ przeważnie jedną rękę trzymają na spodniach lub w kieszeniach. Do liczenia używa się np. urządzeń, które wyglądają jak pilot do auta, najczęściej z 3 przyciskami (jeden dla kart wysokich, jeden dla niskich i jeden dla neutralnych), lub urządzeń przyklejanych (podobne jak na filmach). Takie urządzenia przekazują informacje do wspólnika, który informuje nas jaki jest stosunek kart na stole, bądź też same potrafią wibrować w określony sposób, sygnalizując wartości na stoły. Czy ten sposób jest skuteczny? Owszem, to nie są czary, tylko matematyka i rachunek prawdopodobieństwa na lekko ponad podstawowym poziomie. Czy kasyno może zakazać liczenia kart? Teoretycznie nie, ale to kasyno decyduje, kogo wpuści do środka, a kogo nie. Jeśli potwierdzi się podejrzenie, że klient liczy karty, to jest wypraszany z kasyna lub zostaje mu zakazana gra w blackjacka i trafia na listę graczy z zakazem wstępu lub graczy, na których trzeba zwrócić baczną uwagę. Kasyna wymieniają się takimi listami i informują o nowych wpisach. Wchodząc do innego kasyna, pokazując dokument tożsamości, od razu pojawia się w systemie adnotacja, że w takim i takim kasynie klient ma zakaz gry lub że liczy karty. Na taką listę trafiają zarówno gracze, którzy na dużych limitach chcą się wzbogacić w jedną noc, jak i tacy, którzy wyrabiają sobie miesięczną pensję np. 4000 dolarów w kilka dni, i następny raz pojawiają się dopiero, jak to wydadzą. Istotne jest to, żeby zakazać klientowi wejścia do kasyna, nie da się tego zrobić na zapas, najpierw klient musi coś złego zrobić, żeby go nie wpuścić. Kasyna mają takich graczy z adnotacjami śledzonych przez kamery od momentu wejścia, a często też chodzi za nimi w oddali jeden z menadżerów. Warto tu wspomnieć, że kasyno doskonale wie kto i ile pieniędzy do kasyna przyniósł. Jak ktoś był w kasynie, to może widział, że inspektorzy przy stołach maja podkładkę z kartką i "klikera", którym liczą i zapisują kwoty, jakie zostały włożone do gry z podziałem na graczy. Jeden klik to 100 zł (lub 500 na stołach o wysokich limitach). Kwoty są też przypisane do konkretnych graczy, tych co przychodzą regularnie, bez względu na to, czy grają grubo czy nie. Czym grozi oszukiwanie w kasynie? Tym, że zostaniecie wyproszeni, ewentualnie dostaniecie zakaz wejścia i to koniec konsekwencji. Nikt was nie zaprowadzi do podziemi, nie połamie palców młotkiem, nie pobije i nie wyrzuci w bocznej ulicy. Wchodząc do kasyna się rejestrujecie, kasyno wie, że weszliście i do czasu waszego wyjścia odpowiada za wasze bezpieczeństwo w obiekcie. Kolejnym powodem, dla którego ludzie próbują oszukiwać w kasynach jest to, że przyłapani na tym zostajecie wyproszeni, ale wszystko co do tej pory wygraliście zabieracie ze sobą. Tak było z tymi, którzy oszukiwali ruletę w Londynie i Polsce, anulowano ostatnie rzuty, ale nikt nie udowodnił, że używali tej techniki przy wcześniejszych rzutach. Kasyno zatrzymało pieniądze, ale sąd stwierdził, że nie było podstaw i nakazał oddać wygraną graczom. Aresztowani wyszli od razu za kaucją. Kasyno to tak naprawdę bezpieczne miejsce, o ile nie wpada się w hazard i nie pożycza u lichwiarzy na duży procent, spokojnie można iść dla relaksu, zabrać 100 zł i przez 2-3 godziny bawić się w ruletkę po 1 zł (w Hit są nawet takie stawki), popijając przy tym drinka. W żadnym momencie nie będziecie się czuli zagrożeni. Ładne dziewczyny często dostają żetony, żeby sobie pograły, bo w ten sposób starsi panowie pozują na kasynowych biznesmenów, tacy klienci nic od tych dziewczyn nie chcą, poza tym, że mogą się przed innymi graczami przy stole pokazać. Temat gier i kasyna chyba wyczerpałem, czas przejść do graczy i sytuacji kasynowych. Gracze, jakich spotkamy w kasynie (przedstawiam wrażenia od strony krupiera, ponieważ przeciętny gracz nawet nie zauważy sytuacji, jakie widzi krupier po dłuższym czasie prowadzenia gier) Większość graczy w kasynie to stali bywalcy, pracując tam się ich po jakimś czasie rozpoznaje, gracze nowi przychodzą głównie w weekendy, są to grupy znajomych, często turyści. Neutralni – to grupa graczy, którzy przychodzą mając ok. 200-500 zł na grę, grają za minimalne stawki, często obstawiają na rulecie kolory, gdzie szansa na wygraną jest prawie 50%. Przychodzą, żeby spędzić czas, pogadać z innym graczami, krupierami, oderwać od rzeczywistości (wspomniany na wstępie przepych, jaki jest w kasynie sprawia, że czujemy się trochę jak w dobrym hotelu). Tacy gracze nie są problemowi, można z nimi pożartować, pogadać, spokojnie się z nimi gra, nie wywierają presji, przy większych wygranych dają napiwki. Najbardziej lubiana grupa graczy. Turyści, gracze incydentalni – przychodzą raz na jakiś czas lub jednorazowo. Idą do kasyna się rozerwać. Problemów nie sprawiają, często natomiast nie mają pojęcia o zasadach i wtedy krupier w międzyczasie jak prowadzi grę musi jeszcze objaśniać zasady gry (często gracze „neutralni” widząc takich graczy spieszą z pomocą), przez to są bardziej wymagający w „obsłudze” niż wspomniani powyżej. Potrafią być często pijani, co także nie ułatwia gry i komunikacji z nimi. Przy stołach głośni, robią dużo bałaganu i zamieszania, rozrzucają żetony. Trochę jak dzieci na wakacjach, trzeba ciągle mieć na nich oko. „Kobiety lekkich obyczajów” – to od razu odpowiem na pytanie, które się pojawiło: „czy kasyno zatrudnia takie dziewczyny, aby mamiły i rozpraszały klientów?”. Nie, nie ma takich etatów oficjalnych ani nieoficjalnych. Wpływ takich dziewczyn na gracza jest znikomy, jak ktoś przychodzi do kasyna, to po to, żeby grać; nie wiem, czy któryś klient pod wpływem namowy kobiety, którą właśnie poznał, przegra więcej. Jestem prawie pewny, że nie. Do picia też go nie będzie namawiać, ponieważ dla graczy w moim kasynie alkohol był darmowy (no może nie dla każdego, ale jak grasz za 300-500 zł, to nikt cię za wódkę itp. nie będzie liczył), a soki, napoje, kawy są darmowe dla wszystkich. Takie dziewczyny w kasynach są, ale albo przychodzą one, aby pograć (nie przychodzą wtedy w strojach służbowych), albo żeby znaleźć klienta, ale dla siebie. Ubierają się wtedy bardzo elegancko i zagadują klientów przy stołach (w 90% zagranicznych turystów). Do kasyna przychodzą tylko te ładne, szczupłe i zgrabne, w żaden sposób też nie nagabują klientów, robią to wszystko bardzo subtelnie, tak że kasyno nie ma potrzeby ich z kasyna wypraszać. Jak ktoś tam nie pracuje lub nie jest częstym gościem, to nawet nie pomyśli, że taka dziewczyna jest „w pracy”. Jak grają, to bardziej rekreacyjnie, na niskie stawki, dosiadają się do stołu do klienta, który wpadł im w oko i w ten też sposób nawiązują z nim kontakt. Nie ma też ich zbyt dużo, kojarzę ok. 5, które się tam przewijały. To bardzo specyficzne środowisko, zgaduję, że zarobki wcale nie są lepsze niż gdzie indziej, a wymaga to więcej zachodu niż ogłoszenie w portalu. „Ludzie z miasta” – mówiąc o tej grupie mam na myśli ludzi z czasów świetności mafii. Jak ja zaczynałem pracę, to sami zadaliśmy takie pytanie na szkoleniu, dostaliśmy odpowiedź że "ci co przychodzili to albo są w więzieniu, albo nie żyją". Przychodził jeden jegomość, o którym się mówiło, że był z mafii (dla mnie był zupełnie anonimowy), jakiś czas temu na swoim profilu zdjęcie z nim umieścił Jarosław „Masa” - podpis odpowiadał temu, co o tym człowieku słyszeliśmy, opisał go też w swoich książkach. Jaki był ten klient? W sumie normalny, nie wyglądał na kogoś, kto ma związki ze światem przestępczym. Grał na duże stawki (po kilka-kilkanaście tysięcy na zakręcenie kołem od rulety). Raz miał więcej szczęścia, raz mniej, przychodził często co kilka dni, nie wiem, ile z tego co stawiał zostawiał w kasynie, bo jak mu szło, to z wygraną wychodził. Jak wygrywał, to był bardzo normalny, jak przegrywał, to już mniej - „kurwy” i „w dupę je..ny frajer” były na porządku dziennym. Był proszony o bycie mniej nieuprzejmym, ale jak ktoś chce zostawić w godzinę 100 tysięcy złotych, to za to, że poprzeklina nikt go nie wyrzuci. Czy byli też inni ludzi z miasta? Zakładam, że tak, wspomniany wyżej nie przychodził sam, zawsze było z nim 4-7 osób, koledzy oraz ludzie, którzy w razie ewentualnej porażki mieli ze sobą pieniądze, aby mu pożyczyć na grę (wydaje mi się, że musieli mieć jakieś powiązania z miastem, skoro się z nim obracali). Dla nas byli nieznani, nie z pierwszych stron rubryk kryminalnych. Nie mam pojęcia, jak się między sobą rozliczali, tym bardziej że to była grupa, która do kasyna chodzi po to, żeby pożyczać innym pieniądze, wywodząca się w dużej części z lat 80. (taksówkarze, cinkciarze) i o nich chciałbym teraz powiedzieć. Cinkciarze – tak byli przez nas określani, wywodzili się z tego środowiska, grali raczej rzadko, ale jak ich naszło, to potrafili przegrać dużo i równie dużo wygrać. Byli po to, żeby pożyczyć tym, którym zabrakło pieniędzy. Oczywiście jak przegrasz 500 zł, to nikt ci tam nie pożyczy, ale jak przychodzisz regularnie i przegrałeś 10 000, to oni ci pożyczą drugie tyle na 10% tygodniowo, miesięcznie itp. (zależy jakie stawki i jak wiarygodny jesteś). Dla tych ludzi nie było problemem załatwienie o 3 w nocy 50 – 200 tysięcy w gotówce w ciągu 30 - 60 minut. W końcu była to elita, która wśród tysięcy dorabiających w latach 80. osiągnęła najwięcej. Nie wiem, jakie były naliczenia za opóźnienia, ale to były normalne transakcje - jak oddało się w terminie, to żadnych dodatkowych opłat nie było. Coś jak granie u buka na wyścigach. Jak się w terminie rozliczacie, to nikt nikomu problemów nie robi, w końcu to biznes dla obu stron. Ci goście mieli swoje miejsce w kasynie, zawsze siadali przy jednym stole do rulety (tym o największych limitach, ponieważ rzadko kiedy był otwierany), nikomu nie przeszkadzali ani nikt im nie przeszkadzał. Nie byli zbyt mili, szczególnie jak przegrywali, krupierów postrzegali tak jak większość graczy grających na duże stawki, czyli coś pomiędzy dziwką a złodziejem. Nie lubiliśmy się z nimi, ale w jakiś sposób szanowaliśmy. O ile w kasynie mieli nas za najgorsze zło, to jak się czasem ich spotkało na mieście, to relacje były zupełnie inne. Zawsze podeszli, powiedzieli dzień dobry, zapytali co słychać itp. W jednym z klubów usłyszałem od jednego z nich, że dziś mam wszystko za darmo. Odmówiłem, po czym jak chciałem kupić drinka, to barman powiedział, że nie może mi sprzedać, tylko dać, bo inaczej zwolnią go z pracy. Nie skorzystałem, zmieniłem lokal. Tym bardziej że usłyszałem kiedyś od jednego z nich po dużej przegranej „niech ja cię spotkam na mieście” - po kolejnych dwóch rzutach powiedział, że żartował, ale gdzieś to w głowie zostaje przez chwilę. Hazardziści – Poza nielicznymi wyjątkami ludzie, którzy całą złość po przegranych skupiają na krupierach. Potrafią oblać krupiera wodą, rzucić w niego żetonami, w ekstremalnych przypadkach oplują, przekleństwa w ich przypadku są cały czas. Zamiast dzień dobry jest „gramy, kurwo”, i to jest najbardziej łagodne, jak przegrywają, to poziom agresji i stek wyzwisk jest gigantyczny, jak wygrywają, to przeklinają w konwencji „wydymałem was...” i tu zestaw epitetów. Grupa, której wbrew temu, co się może wydawać, jest krupierom najbardziej żal. To są naprawdę chorzy ludzie, a to jest straszna choroba. Może przy 1, 5 czy 10 grze tak obrażany krupier (obrażani również są przy okazji inspektor i kelnerka i każdy pracownik kasyna, który się akurat nawinie) ma wewnętrzną satysfakcję, że „dobrze mu tak”, to po czasie przychodzi refleksja, bo zaczyna się zauważać rzeczy, których nie widziało się wcześniej. Płacz, jak tylko odejdą od stołu bez złotówki i są już blisko wyjścia z kasyna (zarówno u mężczyzn, jak i kobiet, w różnym wieku, tacy gracze to bardzo szeroki przekrój społeczeństwa), bezradność, załamanie, rozmowy przez telefon przy stole, w których zapewniają osoby z drugiej strony, że nie są w kasynie, historie o przegranych samochodach i domach, to wszystko niestety prawda. Grają i bogaci, i biedni, a widok osoby, która 25-29 każdego miesiąca przychodzi i w 30 minut traci swoją pensję, lub 80-letniego dziadka przegrywającego (rentę/emeryturę) jest przykry i trudno się na niego przez pierwsze 2-3 lata uodpornić, potem wyłączają się wszystkie emocje, bo masz świadomość, że nie ma jak tym ludziom pomóc, nie przegra u ciebie, to w innym kasynie. Cyganie – w moim własnym odczuciu (nie ze względu na przynależność etniczną) najgorsza grupa graczy. Do kasyna przychodzą tylko ci bogaci (bardzo bogaci), zachowują się jak królowie życia, wymagają, aby wszystko kręciło się wokół nich. Do nas przyjeżdżało ok. 10, czasem sami, czasem z żonami i rodzicami. Bywali raz na 1-2 tygodnie. Bardzo „rubaszni”, przy porażkach zachowywali się podobnie jak hazardziści, żony rzucały jakieś klątwy na krupierów. Potrafili wymagać, aby im zamówić jedzenie z restauracji (normalnie w kasynie przy stołach się nie je), i całe to ich zachowanie nie wynikało z tego, że byli hazardzistami, a po prostu z chamstwa, tak samo się zachowywali ich rodzice i cała rodzina, nigdy nie zostawiali napiwków. Tego typu klientów nigdy mi nie było żal. Zaliczyłbym do nich jeszcze ze 2-3 osoby z polskich graczy, którzy zachowywali się tak samo, ale użyłem takiej nazwy, bo 99% z wyżej opisanych to byli właśnie oni. Z grubsza to tyle, jeśli chodzi o klientów, można by ich podzielić jeszcze na Azjatów czy Rosjan, ale tam zaliczyłbym większość do grupy Normalnych i Sporadycznych z małym odsetkiem chamów. Byli też gracze grający tylko na automatach, o nich nie mogę nic powiedzieć, jako krupierzy nie mieliśmy z nimi kontaktu. Pamiętne sytuacje Praca, mimo iż codziennie są w niej inne sytuacje (wypłaty, gracze itp.), jest bardzo powtarzalna, po pewnym czasie przechodzi się na taki automatyzm, że nie pamięta się graczy, którzy grali z nami godzinę wcześniej. Są jednak sytuacje, które były tak nietypowe, że pamięta się je do dziś ze wszystkimi szczegółami. Był taki jeden dziadek na emeryturze, który całymi dniami siedział i grał w pokera karaibskiego za stawkę 50-100 zł. Poker w kasynie polega na tym, że obstawia się tzw. ANTE i po dostaniu swoich kart dopiero podejmuje decyzję, czy gra się dalej czy nie (trzeba wtedy dołożyć żetony, aby wymienić karty). Do tego można postawić od 2,5 zł na tzw. bonus, jeśli wypadnie jeden z wyższych układów (kolor i wyżej), to kasyno wypłaca wielokrotność postawionego zakładu niezależnie od tego, czy ręka wygrywa czy nie. Aby kasyno wypłaciło wygraną za zakład podstawowy, to krupier musi mieć „otwarcie”, czyli przynajmniej asa i króla w kartach lub inny wyższy układ. Jeśli nie ma otwarcia, to gracz zabiera swoje żetony. Jak otwarcia nie ma, a mam dobry układ, to można dołożyć żetony o wartości stawki i wtedy krupier dobiera sobie jeszcze jedną kartę i patrzy, czy ta karta daje mu „otwarcie”. Ów starszy pan nigdy nie obstawiał bonusu, bo twierdził, że to strata pieniędzy. Pewnego dnia trafił pokera, poker jest płatny 100:1, czyli grając za 100 ma się 10 000. Pech chciał, że tego otwarcia nie miałem, oczywiście zostało dokupione otwarcie, które też nie weszło. Bonusu nie było i tym samym gracz przeszedł do naszej wewnętrznej „galerii sław” historii, które się opowiadało przy różnych okazjach w pracy albo nowym krupierom, jako gracz, który miał pokera i był na tym stratny.* * * * * Przychodził do nas jeden Anglik, który radził sobie bardzo dobrze w blackjacka, grał po 10 zł, dla relaksu niż wygranych, po ubiorze widać było, że jakby chciał, to i 500 mógłby postawić na rozdanie. Wpłacał po 200-300 zł i potrafił po dwóch godzinach mieć ok. 500-600. Bardzo rzadko wychodził na minusie, stosował pewnie którąś z tabel, bardzo dużo wygranej oddawał w napiwkach, więc nikomu nie przeszkadzało, że wygrywał - po pierwsze nie były to duże kwoty, po drugie prawie połowa z nich szła do puli na napiwki. Po pewnym czasie klienci zauważyli, że gość „umie w blackjacka” i zaczęli się do niego dokładać. Dokładanie polega na tym, że jak gracz postawi 10 zł na box, a limit jest np. 100, to inni gracze mogą postawić tam swoje żetony, tak aby łączna ich suma nie przekraczała limitu. Nie mają oni jednak wpływu na decyzję, którą podejmuje gracz. Po mniej więcej dwóch miesiącach jak Anglik siadał do stołu, to pojawiał się przy nim wianuszek graczy chętnych się dokładać do jego żetonów. Na stole do gry jest 6 boxów, na których można obstawiać, jeden gracz może zagrać na wszystkich 6 boxach, wtedy cały stół jest jego. Nasz bohater grał na 1-2 boxach, ale ludzie, którzy do niego się dokładali, tak wisieli nad nim i nad stołem, żeby nikt się nie dosiadł i głupim zagraniem nie zepsuł jego strategii. Pewnego dnia przyszedł do stołu, przy którym stałem (limit 50 – 500), rozmienił ok. 2000 zł i zaczął grać na wszystkich boxach, po 30 minutach wszystkie jego boxy były przez innych graczy obstawione do maximum, on 50, inni gracze w sumie po 450 na box. Tego dnia po chwilowym sukcesie przegrał wszystko w kilkanaście minut, on te 2000, ale pozostali w sumie ok. 20 000 albo i lepiej. Ja mu tej gry do końca nie prowadziłem, bo poszedłem na przerwę, ale krupierowi, który grał z nim do końca dał napiwek 500 zł w gotówce, powiedział, że jutro wraca do siebie i że dziś przegrał specjalnie, żeby zrobić na złość tym, którzy się do niego dosiadali, pożegnał się i wyszedł. Taki troll kasynowy.* * * * * Historia bynajmniej nie zabawna, bardziej ukazująca problem hazardu: przychodzi człowiek, który zawsze jest bardzo kulturalny i miły, widać, że na poziomie, siada do rulety i przegrywa ok. 5000-10 000 grając po 50-100. Przychodzi tak raz na dwa tygodnie. Jak mnie przyjmowano do pracy, to już przychodził i tak grał. Wcześniej przegrał wszystko czego się dorobił, podobno kilka milionów, ogarnął się na tyle, że w najgorszym momencie przepisał dom na córkę. Z tego co było mówione w kuluarach, to te pieniądze, które przegrywał teraz, to było to, co udawało mu się zarobić i mu zostawało po odjęciu kosztów itp. Był uzależniony od gry, choć wiedział już, że się nie odkuje - grając z 10 000 nie da się dojść do milionów. Wyglądał na cholernie przygnębionego, od początku pogodzonego z porażką, tak jakby gra nawet nie sprawiała mu przyjemności. Myślę, że takie widoki skutecznie mogą odstraszyć innych od chęci spróbowania hazardu. * * * * * W kasynie można wygrać, i to dużo, ale najlepiej wtedy iść i już nie wracać. W automatach są jackpoty progresywne, wszystkie (lub część) automatów ułamek procenta od tego co zostanie wrzucone odkładają na jackpot, wygraną losową, która może wypaść w dowolnym momencie na którymś z automatów. Raz trafiła do nas dziewczyna, która przyszła chyba z koleżankami przed imprezą (może mieszkały w hotelu i zabiały czas), nikt jej nie kojarzył, by była naszym gościem. Wrzuciła - wg tego co mówiła ekipa techniczna od maszyn - max 300 zł, a trafiła jackpot ponad 170 tysięcy. Następnego dnia rano przyszła po kasę (w kasynie się wygrane odbiera w gotówce), dostała torbę z pieniędzmi, kierowcę i ochroniarza, którzy zawieźli ją do banku (przy dużych wygranych kasyno proponuje takie rozwiązanie, większość ludzi z tego korzysta, ale byli i tacy, którzy potrafili 70 tysięcy schować do reklamówki i w nocy wracać do domu). * * * * * Przed meczem reprezentacji (dawnej, nikt nie jest nawet w szerokiej kadrze tej obecnej) wpadło do nas 6 piłkarzy, wszyscy wtedy na topie, jedni u schyłku kariery, inni na początku, ale już z sukcesami. Grało dwóch, z czego jeden grubo, drugi po 50 złotych na kolor, popijając drinki. Nie upili się specjalnie mocno, ale trochę szklanek Chivasa w siebie wlali. Skończyli wizytę równo o 6:00, następnego dnia był mecz. Czterech w nim zagrało, to był bardzo nieudany występ. Jak ktoś się zastanawia, czemu to nie wyszło na jaw, to wtedy nie było takich możliwości jak teraz, by błyskawicznie zrobić zdjęcie osobie znanej, kasyna bardzo dbają o prywatność. Krupierzy informacji też nie wynoszą, czują się zobowiązani do dyskrecji, wpaja się to nam na każdym kroku. Nam wystarczyło, że dostaliśmy autografy. Mam nadzieję, że choć po części zaspokoiłem Waszą ciekawość i przepraszam za błędy stylistyczne, nie zajmuję się na co dzień pisaniem.
z głupim nie wygrasz